polski dzień powszedni


Pisanie w Polsce po raz kolejny okazało się znacznie trudniejsze, niż myślałam. Bo, jak to u nas zwykle bywa, wszystko poszło inaczej niż planowaliśmy. Miałam jeździć rowerem, jeżdżę autem, miałam siedzieć w domu, a pracuję, miałam mieć spokój, a brakuje mi jeszcze tylko piórka w ..... Dziś pierwszy dzień nieco uspokojony. Rano - po raz pierwszy w życiu - odwiozłam starsze dziecko do szkoły, a młodsze - do przedszkola. I choć zdaję sobie sprawę, że to sam począteczek, to na razie DemOlka niezwykle pozytywnie nas zaskoczyła.
Wczoraj była uprzejma pożegnać mnie "mama, siooo!" wspartym znaczącym gestem doni, wyrzucającym mnie za drzwi. Dziś w ogóle zabrakło Jej czasu na takie czułości. Kiedy rano weszliśmy (z Tokiem) dzieci właśnie zaczynały coś śpiewać i przytupywać. Nasza córko-siostra poszła jak zaczarowana i już nie oderwała wzroku od rozbawionej grupy. I jakaś duża mi się wydała, samodzielna i odpępowiona. Po tych kilku dniach prób przedszkolnych wydaje się, że to MaTolek najgorzej znosi przedszkole. Mimo pędu, jakiego nabrało nasze życie w Polsce, jakoś mi pustka i cisza doskwiera, jak nagle zostaję zupełnie sama. Wtedy zamiast rzucić się na kanapę i odpocząć, latam po domu i zupełnie nie mogę sobie znaleźć miejsca. "Dziwny jest ten świat" śpiewał Niemen i pozostaje mi się z Nim zgodzić. Jak dzieci są w domu, kolejne pytania padają z prędkością światła - często nie czekają na odpowiedź i zadają kolejne dziesięć, zanim ja skupię się na tyle, żeby wymyślić odpowiedź na pierwsze, a i tak coraz częściej mam wrażenie, że to w ogóle nie o nasze odpowiedzi chodzi... Kiedy dzieci nie ma, jest dziwnie i  wcale nie lepiej. Tak źle i tak niedobrze. 
DemOlka radzi sobie dobrze, za to u Tolka pojawia się pierwszy kryzys szkolny. Przestaje już być "gwiazdą zza granicy", czar nowości mija i zaczyna się żmudna nauka. Mimo naszych lipskich starań regułki gramatyczne nie są Jego mocną stroną i wyraźnie widać różnice między tamtą szkołą, gdzie przede wszystkim miał rozumieć, a polską, gdzie część wiedzy ma mieć wkute. Poza tym codziennie ma jakiś sport (w końcu!!!!): basen, wf, sztukę walki, albo zwykłe bieganie za piłką i coraz mocniej wychodzi, że kondycyjnie Tolek nieco w Lipsku podupadł. 
Walczymy na tym polskim froncie i każde z nas stara się robić co może, żeby poszło jak najszybciej, jak najbardziej gładko i bezboleśnie. Wychodzi... różnie. LesStress staje się naszym hasłem przewodnim i pomysłem na przyszłość. Oby do przodu.

Komentarze

  1. kurcze,prawie jak nasza historia :).po 10 latach w Londynie przeprowadzilam sie z mezem anglikiem i synem(wtedy 4 lata) do Polski.w przeciagu miesiaca wyladowalo dziewcko w szpitalu,alergie okazalo sie na wsyztsko,jak lekarz okreslil-na Polske..w przedszkolu nikt nie chcial sie z nim bawic bo malo ze po polsku nie rozumial,to jeszcze sucha luszczaca sie skora (AZS) ,czerwona twarzyczka.pieklo.po dwoch latach wizyt po szpitalach i lekarzach mamy powoli dosc i planujemy wracac jak tylko sytuacja nam pozwoli.zycze wam powodzenia i mam nadzieje ze wsyztsko sie ulozy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ojej, dopiero teraz przeczytałam odpowiedź... ciekawa jestem jak u Was dalej potoczyła się historia. U nas w końcu się jakoś poukładało.

      Usuń

Prześlij komentarz