Nalot dywanowy na Drezno w 1945 roku

1945, ruiny Frauenkirche oraz ocalały w czasie bombardowania pomnik Marcina Lutra; zdjęcie z Deutsche Fototek

Frauenkirche (Kościół Najświętszej Marii Panny) grudzień 2012, zdjęcie MaTolka

Z 12 na 13 lutego 1945 roku państwa alianckie przypuściły nalot dywanowy na Drezno. Tak na wszelki wypadek... nalot dywanowy to taki, kiedy samoloty bombowe lecą blisko siebie - z daleka wygląda to jak dywan samolotów; w takim szyku, żeby wybrany cel zrównać z ziemią, tj. spuścić "dywan bomb".

Do dziś historycy nie są zgodni co było powodem tego nalotu - zemsta Churchilla za bombardowanie Coventry, demonstarcja przed Stalinem sił powietrznych aliantów, psychologiczne niszczenie Niemców, a może jeszcze coś innego.
Grunt, że Drezno nie miało żadnego znaczenia militarnego i uchodziło za miejsce w miarę bezpieczne; pełne było uchodźców ze wschodu. Było kompletnie nieprzygotowane na atak. Samoloty nadlatywały trzy razy, za pierwszym razem niszcząc starówkę i centrum miasta, za drugim i trzecim -  pogłębiając rozmiar zniszczenia i udaremniając  m.in. akcje ratunkowe. Ludzie umierali od samych wybuchów,  ognia i z braku tlenu. Zagadce historycznej smaczku dodaje fakt, że dworzec kolejowy i koszary zostały nietknięte. Jest wiele teorii uzasadniających ten fakt - mniej więcej tyle samo, ile pomysłów na przyczyny bombardowania.
Łunę płonącego miasta widać było podobno w promieniu 300km. Zginęły koszmarne ilości ludzi (między 120 000 a 500 000, ot, taka "drobna" rozbieżność danych). Tak przestały istnieć przepiękne, średniowieczne zabudowania tego miasta.
Dziadek widział i słyszał to wszystko z obozu w Zeithain, oddalonego o 50km i jeszcze w zeszłym roku opowiadał TaTolkowi. Ja przypomniałam sobie tę opowieść z dzieciństwa. Była raczej jak bajka, zachwycała opisem nadlatujących samolotów, które zakryły niebo. Skutki pojawienia się tego "dywanu" Dziadek wtedy pomijał. Chyba najlepiej zapamiętał hałas samolotów... albo to ja najlpiej zapamiętałam to z Jego opowieści, które snuł jakieś 25-30 lat temu...


Prawie 70 lat później MaTOlkowa rodzina udała się do Drezna żeby zobaczyć odbudowane stare miasto. Ze względu na sezon świąteczny, chyba pół Saksonii wybrało się tam w tym samym czasie co my, ale było warto. W końcu trafilismy na miasto z piękną starówką, z klimatem. Po raz pierwszy zachwyciły mnie niemieckie budowle z piaskowca - kolorytem, powagą. I - choć widziałam, że to, co widzimy, zostało odbudowane po wojnie, to jednak pierwszy raz czułam "ducha historii miasta".

Przed wyjazdem do Drezna sprawdzałam, co warto zobaczyć, na czym się skoncentrować (wiedzieliśmy, że Olkowa cierpliwość nie da nam czasu na wszystko, co chcielibyśmy zobaczyć), oglądałam mapy.
Po powrocie z Drezna zasiadłam do przewodników i zaczęłam czytać o każdej budowli, którą widzieliśmy kolejno. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że budynek kościoła, który zachwycił mnie najbardziej, nie ma jeszcze nawet 10 lat!

Frauenkirche (Kościół Najświętszej Marii Panny)

Pierwszy raz zbudowano go ponad 800 la temu, ale budowla najpierw okazała się zbyt mała i była kilkakrotnie była rozbudowywana, a następnie okazało się, że ma wady konstrukcyjne i zaczęła zagrażać bezpieczeństwu wiernych. Ostatnie poprawki (umocnienia żelbetonowe) wprowadzono w 1945 roku. Niecały miesiąc potem kościół został zniszczony w czasie nalotu dywanowego. Wikipedia ma niezykle obszerny i dosyć dokładny opis historii tego kościoła.

Tolek na tle jednego z nielicznych oryginalnych, niewykorzystanych kawałków kościoła sprzed nalotu dywanowego.

Ruiny kościoła straszyły jeszcze dlugo po wojnie. Na szczęście, zebrano, zmierzono i skatalogowano wszystko to, co przetrwało naloty tak, że obecna budowa zawiera wiele starych elementów. Jeden z niewykorzystanych elementów został w charakterze osobno stojącego pomnika, przed którym koniecznie chciał mieć zdjęcie Antoś. Dopiero w domu przetłumaczyliśmy, na tle czego pozował.

Mimo, że przewodniki podają, że jeden dzien zupełnie wystarczy na zwiedzenie Drezna, nam czasu zabrakło. Byliśmy tam kilka godzin i zobaczyliśmy zaledwie ułamek tego, co planowałam.
Do Drezna na pewno jeszcze nie raz wrócimy!

Komentarze