Kartoffelferien czyli kiedy szkoła ma wolne


Jutro wyjeżdżamy na urlop. Mam nadzieję na trochę słońca, błogie lenistwo i zielona trawkę.
W Tolkowej szkole wakacje kończą się koło 20 sierpnia. Wcześnie i smutno, tym bardziej jak musimy na wspólnych wyjazdach zostawiać przyjaciół i wracać do lipskiego kieratu. Jeszcze jest gorąco, jeszcze można pływać, a tu już trzeba brać plecak i skupiać się na tym, co mówią nauczyciele... ale to ma też dobrą stronę.


Dwa miesiące później, kiedy w Polsce dzieci siedzą nad książkami, a na zewnątrz dobija szaroburość jesieni, my mamy dwa tygodnie kartoffelenferien, czyli przerwę, która oryginalnie służyła do wykopków, tj. wykopywania kartofli przed zimą. Ponieważ tak się złożyło, że nie posiadamy pola i nie mamy czego kopać, to pakujemy się i jedziemy w siną dal. Rok temu byliśmy w tym czasie w Polsce i Tolek chodził (dla przypomnienia polszczyzny) do swojej warszawskiej szkoły. Skończyło się potwornym przemęczeniem, które zaowocowało zapaleniem: gardła, krtani, migdałków i uszu. I szpitalem, który na szczęście jest tuż koło mojej Mamy, tak więc nie leżeliśmy w nim, tylko kursowaliśmy na kontrole.
Dlatego - nauczeni doświadczeniem - tym razem postanowiliśmy naprawdę odpocząć. Nawet niepracujący MaTolek marzy o urlopie i chwili lenistwa rodzinnego i rozumie, że pracusie i uczniusie potrzebują tego jeszcze bardziej. Dlatego dziś w domu szaleństwo - pranie, prasowanie, pakowanie, sprzątanie, ostatnie sprawdzanie auta, a od jutra - laba. W planach mamy: gaj kasztanowy, trufle, miasta, miasteczka, plaże, lasy, a ja - spotkanie z przyjaciółką, na które okropnie czekam.
Będzie bosko!


Komentarze

Prześlij komentarz