Wielki Piątek


No i nastał Wielki Piątek. Poranne wydawanie leków dzieciom i MaTolkowi trwało 35 minut. Jest nas troje zachrychańców, a maszyna tylko jedna, co bardzo wydłuża czas między pobudką, a możliwością podniesienia się z łóżka i normalnego złapania oddechu. Żeby poprawić sobie zalergizowany humor, zanurkowałam w zdjęciach sprzed roku. I dlatego zamiast po raz kolejny pisać o lekach, lekarzach i chorowaniu, napiszę jak było rok temu...

Otóż - jak wszyscy pamiętają - w Lipsku i Warszawie leżał śnieg. Dostawaliśmy mmsy i maile ze zdjęciami śnieżnych zajęcy wielkanocnych i śmigusa dyngusa z wojną na śnieżki. A my uśmiechnięci i szczęśliwi snuliśmy się po przecudnym włoskim Talamone , rozkoszowaliśmy się toskańskimi zapachami i smakami i po prostu - odpoczywaliśmy. Uczyliśmy co to jest colomba, jak wygląda święcenie we Włoszech i co o raz rwaliśmy włosy z głowy (no, może poza taTolkiem) zastanawiając się jak przebić się przez otoczkę dla turystów i poznać to, co prawdziwie włoskie. Dzieciaki zbierały stokrotki, biegały boso po piasku, a raz nawet (przypadkiem) skąpały się w morzu. Bosko było. Włochy mają to do siebie, że urzekają samymi widokami. Nie trzeba słów, opisów. Wtedy zakochałam się w podróżowaniu poza wysokim sezonem. Było pusto, cicho, biegające dzieciaki nikomu nie przeszkadzały, a w niektórych miejscach byliśmy jedynymi zwiedzającymi.

 świąteczne śniadanie Welkanocne

 życzenia przy świątecznym jajku, na ukwieconej trawce

 Pitigliano

DemOlka była wtedy w szczycie buntu dwulatka. Nawet zapozowanie do zdjęcia było ponad Jej siły, a nam momentami ręce opadały. Niektóre dni polegały głownie na czekaniu, aż Panienka raczy podnieść się z chodnika, pójść za nami, albo po prostu - przestanie wrzeszczeć. Tolek był szczęśliwy, wyluzowany, zachwycony wycieczką. Szalał jak dziki i zadziwiał nas świeżo opanowanym angielskim. Dziś oglądam te zdjęcia i nie mogę się nadziwić ile się w ciągu tego roku zmieniło, jak dzieci wyrosły, w jak innej sytuacji teraz jesteśmy. Oglądam razem z moim Synem, który odgarnia lwią grzywę i  bardziej przypomina nastolatka, niż  małego chłopca oraz z DemOlką, która jest tak samo krnąbrna i rozbrykana, za to teraz - dodatkowo rozgadana nieprzytomnie, nieustająca w pytaniach "a po co?", "dlaczego?", no i ma z 10 centymetrów wzrostu więcej. 

 chociaż... pozowanie z dziećmi nigdy nie jest łatwe

 Tolek wykazywał się największą cierpliwością. Po prostu stał obok i czekał

 Pitigliano

Rok temu zachwycaliśmy się widoczkami, moczyliśmy pupki w termach (które świetnie wpasowywały się w klimat wielkanocny, bo woda śmierdziała zgniłym jajem na kilometr), zakochiwaliśmy się we Florencji, przebiegaliśmy przez Pizę, snuliśmy się po opuszczonych i urokliwych nadmorskich mieścinkach. Oglądaliśmy ruiny i snuliśmy marzenia o pokazaniu dzieciom tego, co w życiu ważne, poznawaniu Świata i ciekawych zawodach, jakie moglibyśmy wykonywać my sami, albo w przyszłości - nasze dzieci. 
Teraz siedzę zamknięta z dziećmi w czterech ścianach, a moje marzenia ograniczają się do powrotu zdrowia. Jak szybko marzenia się zmieniają...

termy w Saturni 

nasz mały domeczek

 il giardino dei tarrochi


Dziś siedzimy w naszym ukochanym, polskim mieszkaniu. Szykujemy się do rodzinnego spotkania świątecznego, pieczemy, pichcimy, zaraz zaczniemy malować pisanki. Za oknem kwitną drzewa, pachnie wiosną. Byłoby idealnie, gdyby tylko zdrowie dopisało, jakbyśmy mogli wyjść na spacer i poszaleć w ogródku. 
Im jestem starsza, tym szybciej czas "leci", tym krócej trwa każdy rok, tym szybciej rosną dzieci. Ale ten ostatni rok był wyjątkowy. Pełen przedziwnych zmian, nieprzewidzianych zdarzeń i zwrotów akcji. Mam nadzieję, że następny będzie spokojniejszy.


Życzymy wszystkim Wesołych Świąt
Spokojnych, leniwych, zdrowych i rodzinnych

Komentarze