piknik międzynarodowy


Codziennie rano siadam z drżeniem serca do komputera i sprawdzam co się dzieje na wschodzie. Obawiam się nieprzewidywalności Putina i jak nigdy w życiu czuję narastające zagrożenie.
Nie ma TaTolka, żeby przegadać te moje obawy, CNN to mój jedyny wieczorny kompan. Nawet wina się napić nie mogę, bo przecież jestem sama z dziećmi.
Jest mi smętnie i niepewnie, ale robię wszystko, żeby dzieci tego nie odczuwały. Już i tak Tolek zadaje za dużo pytań przez CNN-owe migawki, które parę razy wyłączyłam o chwilę za późno. Dlatego też przestałam pisać codziennie bloga, bo jakieś... miałkie mi się wydaje zajmowanie kogokolwiek naszą rodziną wtedy, kiedy za rogiem czai się wojna.


W ramach walki z tym nastrojem dziś napiszę parę słów o ostatkach w wydaniu szkoły Tolka. Nie było przebierańców i tańców. Szkoła zdecydowała się na organizację międzynarodowego pikniku. Już miesiąc temu odbyło się losowania i każdej klasie przypadło w udziale jedno państwo. Przez 30 dni dzieciaki robiły dekorację, plakaty, przygotowywały muzykę, a mamusie piekły specjały odpowiednie dla danego kraju. Tolkowa klasa wylosowała Indie i w weekend wspólnie tworzyliśmy "plakat poglądowy". Okazało się, że to świetna zabawa dla całej rodziny i obiecaliśmy sobie robić raz na jakiś czas takie rzeczy. Wczoraj nadszedł Wielki Dzień. Kolorowo ubrane dzieciaki ciągnęły do szkoły ze wszystkich stron: podekscytowane, zachwycone i dumne ze swoich dzieł.  Lekcji tego dnia nie było, każda sala zamieniła się w krainę innego państwa, a dzieciaki na wstępie dostawały "paszporty", w których przez resztę dnia zbierały pamiątkowe pieczątki.


Po południu odebrałam szczęśliwego Syna z kilkoma bransoletkami na ręku i torebką pełną wspaniałości. DemOlka mało nie oszalała z zazdrości na widok korony z piórkiem i świecącymi kamyczkami, a bardzo przejęty Tolek opowiadał mi o brazylijskim jedzeniu (przyniósł przepis na ciasteczka Brigadeiros, które koniecznie mamy zrobić w domu), o argentyńskiej bogini Pachame - Matce Ziemi, o włoskiej muzyce (?!) i o Indiach, oczywiście. Wrócił najedzony i opity jak bąk, bo musiał spróbować wszystkiego, co tylko dawali (Tolek bardzo lubi testowanie kulinarnych nowości). Wychowawczyni wykazała się nadzwyczajną jak Jej możliwości empatią i umówiła się z Tolkiem, że po zdjęciu dekoracji odzyska swój plakat. Tolek myślami jest już w Polsce i bardzo chce go pokazać w swojej warszawskiej klasie.


Wieczorem oglądaliśmy wszystkie przyniesione skarby i po raz trzeci wysłuchałyśmy z DemOlką opowieści o każdym kraju, który "zwiedził" Tolek. I tak sobie myślę, że niezwykle podoba mi się taki rodzaj zabawy karnawałowej. Emocji było co niemiara, ale zamiast szaleństwa szytych bądź wypożyczanych strojów na bal, było robienie plakatów i pieczenie przysmaków. A informacje o Świecie wpadły do głów przypadkiem i na pewno zostaną tam na długo.



Komentarze