spacer nie jedno ma imię



Dawno, dawno temu, kiedy mieszkaliśmy w Finlandii, bardzo dużo spacerowałam z małym Tolkiem. Przepiękny las iglasty zaczynał się 30 metrów za naszym domem i ciągnął w nieskończoność. Po 20 minutach drogi byliśmy nad jeziorem, a po godzinnej podróży autobusem stawaliśmy nad morzem.


Spacerowaliśmy trzymając się za ręce i tocząc arcyciekawe dysputy. Dwuletni Tolek stawiał różne hipotezy dotyczące życia dinozaurów, opowiadał mi o różnicach między budową ciała i zwyczajami triceratopsa, diplodoka czy tyranozaura. Dopytywał się o geografię Finlandii, uczył się rozpoznawać ironię, sarkazm i powoli zaczynał wyłapywać które pytania są retoryczne, przy czym wszystkie podkreślone tuta j wyrazy znał i sam je używał. Bez problemu wymawiał sz, cz, ż, dź, dz, jeszcze tylko r stanowiło dla Niego problem. Niewątpliwie był przeintelektualizowany, ale wtedy wydawało mi się, że tak zachowują się wszystkie dwulatki. Natomiast oboje nie mieliśmy pojęcia czym jest omawiany w książkach i przez znajome mamy "bunt dwulatka". Szczytem buntu Antka było jednorazowe położenie się na podłodze w sklepie na znak protestu przeciw zakupom. Po chwili sam uznał, że to kiepski pomysł i wrócił do wózka.


Minęło kilka lat i spaceruję z trzyletnią DemOlką. DemOlka "nie cie mówić", więc raczej prowadzę monolog. Jeśli już się odzywa, to tylko po to, żeby zaprotestować, zanegować, nie zgodzić się z czymś lub dać wyraz swojej asertywności. Ona nie przechodziła buntu dwulatka, Ona jest w stanie nieustającego trzyletniego protestu i na razie nic nie zapowiada zmian. Tak jak pisałam, prowadzę monolog. Tyle, że na ogół i to nie jest mi dane, bo moja córeczka ma silną potrzebę odczuwania swobody i nie przyjmuje do wiadomości jakiegokolwiek ograniczania swobód spacerowych.




Przejście jednego kilometra zajmuje nam nawet półtorej godziny. Latem po prostu stawałam na słońcu i opalałam się czekając, aż Mała przejrzy wszystkie trawki warte przejrzenia i usiądzie w każdym pisaku, który Ją do tego czymś zachęcił. Teraz błogosławię zimę za brak mrozów (Lipsk został ominięty przez zimny front atmosferyczny, który jest nad Polską i temperatura oscyluje w okolicach zera stopni), ale po 20 minutach czekania i tak mocno przytupuję dla rozgrzewki. Wczoraj z rozpaczy miałam ochotę tłuc głową w najbliższe drzewo i wahałam się między zostawianiem DemOlki samej w parku, doniesieniem Jej na rękach do domu i tłuczeniem głową w pobliskie drzewa, żeby na moment nie przestać myśleć.
Nie ma co ukrywać, "spacer z dzieckiem" nie jedno ma imię i zależnie od egzemplarza dziecięcego może oznaczać szybki marsz, powolne dreptanie lub stanie bez ruchu; może być relaksem lub stresem (dla rodzica i dla dziecka), może ciągnąć się w nieskończoność lub przelatywać jak z bicza strzelił (niezależnie od rzeczywistego upływu czasu), może być przyjemnością lub odbywanym z mozołem obowiązkiem, a w końcu - może być wypełniony ciekawymi rozmowami, które zostają w głowie mamy jako najcieplejsze wspomnienia. Może też być czasem milczenia i zmagania się z własnymi myślami. Bywa trudno. I jak widać na poniższych zdjęciach, DemOlce też często opadają z ręce (i głowa):

tak wściekła DemOlka wracała wczoraj ze spaceru do domu pokazując, że z matką to się nie da wytrzymać

Komentarze