sobotni wieczór kinowy

W sobotę zrobiliśmy sobie wieczór filmowy; z dziećmi, oczywiście. Wypożyczyliśmy animowany film "Strażnicy marzeń" i już mieliśmy zasiadać do oglądania, kiedy Tolek, wybitny przedstawiciel swojego pokolenia, zaczął dopytywać się o popcorn do "kina".


Zmroziło mnie nieco, że Młodemu tak mocno łączy się w głowie kino z jedzeniem (co wcale nie było tak oczywiste, bo - przy dobrych wiatrach - w kinie bywa raz na rok, a dodatkowo my nie zawsze kupujemy żywieniowe dodatki). Już miałam wybuchnąć świętym oburzeniem, kiedy TaTolek ostudził mnie dyskretnymi znakami. Miał rację. Doszliśmy do wniosku, że nie oduczymy dzieci tego, że w kinie się je - zbyt często Tolek chodzi tam bez nas, zbyt modne zrobiły się imprezy urodzinowe w kinie, na menu których nie mamy żadnego wpływu, a poza tym otoczenie kinowe robi swoje. Stwierdziliśmy, że jak bardzo musi jeść przy oglądaniu "w kinie", to niech chociaż nauczy się wybierać mniejsze zło. I tak zabraliśmy się do kuchennych prac, a seans przesunął się nam na zdecydowanie późniejsze godziny.




Wyrabialiśmy ciasto (MaTolek pierwszy raz w życiu zmierzyła się z ciastem drożdżowym), piekliśmy, obieraliśmy warzywa, siekaliśmy, a TaTolek biegiem dokupił hummus i coś jeszcze, nie do końca zidentyfikowanego. I tak wszyscy byli zadowoleni. Zrobiła nam się zdrowa kolacja, z bardzo dobrym filmem (choć nieco za poważnym i zbyt strasznym dla DemOlki, która usiadła tyłem do telewizora i zajęła się czytaniem książeczek), z wygodnymi fotelami i w doborowym towarzystwie. Jak nasze skorupki muszą za młodu nasiąkać jedzeniem kinowym, to niech przy okazji uczą się co wybierać, żeby było smacznie i zdrowo.

PS. Na końcu okazało się, że film tak wciągnął Tolka, że kompletnie zapomniał o jedzeniu, a kiedy Mu o nim przypomnieliśmy - nie był w stanie nic przełknąć z wrażenia; czyli jednak da się oglądać bez mechanicznego odruchu sięgania po jedzenie. Kolację zjadł spokojnie chwilę po tym, kiedy zniknęły z ekranu napisy końcowe.


Komentarze