"jesteś tym, co jesz" w wykonaniu Tolka

Ostatnio coraz bardziej widzę, że to prawda, że nawyki żywieniowe wpaja się długo i wyłącznie przykładem "z góry". Tyle, że czasem "górą" jest "dół". Po pierwsze: na FB chodzi teraz taki filmik o tym, jak powstają parówki:


Obejrzałam to z Tolkiem i kategorycznie odmówił dalszego ich jadania. Do tego stopnia, że kiedy jak zwykle (niereformowalny) TaTolek przyniósł je do domu, Tolek zaprotestował i zjadł co innego.

Po drugie: Tolek zaczyna czytać etykietki w sklepie!! Wyszło trochę przypadkiem, bo a) często proszę Go o pomoc w tłumaczeniu z niemieckiego na polski, b) szuka sorbitolu, po którym boli Go brzuch (a że reakcja jest szybka, to faktycznie widzi związek przyczynowo-skutkowy). Ostatnio mógł sobie coś wybrać w sklepie i widziałam jak przebiera, wybiera i szuka tego, co ma najkrótszy i najsensowniejszy skład! Trochę mnie tym zadziwił.

Po trzecie: w czwartek przyszedł ze szkoły i zaczął mi opowiadać, że rzuciło Mu się w oczy jak niezdrowo jedzą dzieci - jeden chłopiec ma zawsze na drugie śniadanie tylko chipsy, kto inny wyłącznie kupne ciastka i bułki z nutellą, jeszcze inny McDonaldsa (!!!), którego je na zimno. Umiał też powiedzieć kto jada warzywa, kto sushi (okazuje się, że to częsty wybór Koreańczyków), a kto - ciemny chleb.

Oczywiście: mimo tego, że Tolek WIE, to chętnie zjadłby bułkę z nutellą, pączka, albo paczkę cukierków, ale nie może z uwagi na nietolerancję pokarmową. To uczy Go zastanawiania się jeszcze zanim sięgnie po coś w klepie czy aby na pewno warto.

W ogóle zawsze mi się wydawało, że "na zachodzie" to szkoły dbają o zdrowie uczniów. A tu kiszka. W warszawskiej szkole nie było idealnie, ale jednak była "przerwa owocowa", próbowano wprowadzić "przerwę warzywną" (bez powodzenia), a dzieciaki - poza odwiecznym kompotem - dostawały do picia wodę i mleko. Poza tym codziennie była jakaś forma zajęć ruchowych - WF, basen lub sztuka walki.
W międzynarodowej szkole lipskiej cukier rządzi. Co kilka dni Tolek wraca z pudełkiem śniadaniowym zapakowanym żelkami, lizakami, cukierkami i czekoladkami. Wie, że nie może tego jeść, więc pakuje i donosi do domu (gdzie w tajemnicy wywalam do kosza, bo jednak synkowe serce pękłoby z rozpaczy na widok takiego marnotrawstwa). Dzieciaki dostają słodycze w nagrodę za dobre zachowanie, osiągnięcia sportowe, wyniki w nauce i z każdej innej okazji. I o ile poziom i sposób nauczania w tej szkole mnie zachwyca, o tyle metody wychowawcze - już zdecydowanie mniej. Ale dzięki temu zalewowi cukrem Tolek ma szansę sam uczyć się co chce jeść, kiedy i dlaczego.
A tutejszy sport? JEDNA godzina WFu w tygodniu, basenu brak, a dodatkowe zajęcia sportowe ruszają dzisiaj po kilkunastu miesiącach próśb rodziców. A wydawałoby się, że w byłym NRD tak dbają o formę. ;)

Komentarze

  1. Hej, tu krajanka z Lipska, chcialam tylko sprostowac, zeby nie rozniosla sie nie do konca prawdziwa informacja: w niemieckich szkolach kladzie sie wielki nacisk na zdrowa zywnosc. Kuratorium Oswiaty w Dreznie w ogolnych wytycznych dla szkol podkresla, ze nalezy promowac zdrowa zywnosc i w miare mozliwosci ograniczac dostep do slodyczy w szkolach/przedszkolach. W podstawowce, w ktorej pracowalam byl nawet przedmiot "Opti kurs" o zdrowym zywieniu. Moze w waszej szkole sa inne zasady, bo to nie jest szkola podlegla kuratorium. Nawet moje dzieci w przedszkolu maja "przerwe owocowa" i calkowity zakaz wnoszenia slodyczy na teren przedszkola :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Ren, wielokrotnie podkreślałam na blogu (także w tym poście), że Tolek jest w międzynarodowej szkole, a nie niemieckiej i że wszystko co piszę odnosi się do tej konkretnej placówki. Ale dzięki za wiadomości z niemieckich szkół. Dobrze, że jest dobrze. :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz