segregacja kolorowa


Czas ucieka jakby go gonili. Dopiero był listopad, zaczynaliśmy (z dużym wyprzedzeniem) robienie świątecznych ozdóbek, a tu nagle okazuje się, że do Wigilii niecały tydzień. Zakupów brak, jedzenie nawet nie kupione, prezenty nieskompletowane, choinki nie ma i nawet nie ma kiedy kupić (TaTolek pracuje do rana do rana ostatnio), a bombki leżą w moim warsztaciku domowym i czekają na odnowienie.
W weekend będzie szaleństwo - kupno wszystkiego, wszędzie, w tym samym czasie, w dzikim tłumie. A miało być tak pięknie....
Czym się MaTOlki zajmowały przez ostatni weekend, zamiast szykować Święta?! Klockami lego. Tak po prostu. Naszło nas na zbudowanie wszystkich zestawów, które mamy, a mamy ich sporo, bo Tolek odziedziczył po MaTolku miskę klocków (niestety, bez instrukcji). Plan był taki: dzieci się bawią, Mama buduje, Tata odsypia. Trzy godziny potem miałam już połączone.... trzy klocki i w tym śmietniku ciągle szukałam czwartego. Piana wściekłości kapała mi z pyska, a dzieci roztropnie uznały, że lepiej nic nie mówić. Po czterech godzinach, które nie zakończyły się sukcesem, uznaliśmy, że musimy wrócić do naszego starego systemu segregacji klocków z podziałem na kolory. To jedyna szansa na zbudowanie czegokolwiek.


Usiadły cztery sierotki Marysie (TaTolek został obudzony na pomoc) i każdy łuskał swój kolor. Pod wieczór podział był prawie skończony i kolejnego dnia można się było brać za budowanie... tylko, że wtedy przyjechała BabcioTolka i prace na razie utknęły w martwym punkcie.


"fabryka ludzików" - po prawej główki, po prawej z tyłu korpusy, z tyłu na środku nogi, po lewej broń i inne cuda, które ludziki trzymają w rękach, z przodu po prawej kaski, włosy i czapki. 


Tak to właśnie bywa z planami i konsekwencją MaTOlków: Święta nieprzygotowane, w domu dziki śmietnik, cały pokój usłany klockami, a dzieci zachwycone zajmują się głównie spacerami z BabcioTolką i budowanie mają w głębokim poważaniu.

Komentarze