Ksawery i Mikołajek


6 grudnia. Tego dnia nie można pisać o niczym innym, niż Mikołajkach, a tu Ksawery wszedł mi w paradę! Więc w skrócie: wczoraj po 16:00 zaczęło się robić nieprzyjemnie. Wiało, ziębiło, Lalce wyrwało na spacerze z ręki ukochanego wielbłąda pluszowego, który w takim tempie zaczął koziołkować po ulicy, że przestraszyłam się, że go nie dogonimy - nie mogłam puścić Małej, którą wiatr rzucał na boki, a pluszak jakoś nie chciał czekać. Na szczęście wpadł za róg budynku, gdzie wiatru było mniej i dopadłyśmy gadzinę. Ksawery śmiało sobie poczynał, ale na szczęście na chodniku, między budynkami, dawało się to znieść i nawet Lala sama doszła do domu, choć na końcu już nieco popłakiwała przez uderzenia zimnego powietrza w twarz.
Po 18:00 do domu wrócił TaTolek i zdążył w ostatniej chwili przed wielka ulewą.
A potem to już było wszystko na raz - wiało, lało, waliło o szyby, ściany trzeszczały, szyby drżały, a w budynek raz po raz uderzały takie podmuchy, że aż uszy zatykało. Mieszkamy na ostatnim piętrze kamienicy, która stoi na wzniesieniu, tj. z żadnej strony nic na nie osłania. Nawet drzewa mamy pod sobą. I na tej wysokości faktycznie było czuć, że podmuchy są niezwykle silne. Zagoniłam dzieci do dużego pokoju, zamknęliśmy wszystkie pokoje od strony wiatru i przeczekaliśmy spokojnie. Pierwszy raz wszystkie kaloryfery musieliśmy rozkręcić, bo mimo pozamykanych drzwi i okien, wiatr nam hulał po mieszkaniu. Uspokoiło się w nocy. Jeszcze huczy, jeszcze uderza, jeszcze drzewa przygina, ale to już nędzne podrygi przy tym, co działo się wczoraj.
I tak doszliśmy do Mikołajek. Dzieciaki jadły śniadanie, kiedy wsunęłam im prezenty do łóżek. Było mało czasu, ale ponieważ męska część rodziny wraca dziś bardzo późno, to uradziliśmy wczoraj z TaTolkiem, że tak będzie najlepiej.


Przyszłam do nich i srogo nakazałam maszerować do sypialni i zrobić porządek. Lekko wbiło mnie w ziemię, kiedy Tolek - zamiast biec radośnie i ze zrozumieniem - stanął okoniem i stwierdził, że On już łóżko pościelił, jest ok, a teraz to jest głodny i je. Jakoś dziwnie byłoby wręczać paczki zaraz po (zupełnie niezasłużonej) awanturze o sprzątanie. Na szczęście rozczochrany po śnie, średnio przytomny, tupiący MaTolek musiał budzić respekt, bo kiedy Dzieci na mnie spojrzały - grzecznie ruszyły do ścielenia. Tolka wbiło w ziemię. Dostał kalendarz adwentowy, czego się zupełnie nie spodziewał. Biegał od TaTolka do MaTolka i z powrotem i krzyczał "dziękuję!". Lalka w ogóle nie wiedziała o co chodzi - dlaczego ktoś wpakował Jej do łóżka jakąś torbę! Przez moment myślałam, że zrobi awanturę (Lala potrafi!!), żeby Jej to natychmiast zabrać z czystej pościeli. Dopiero po zachowaniu Brata odkryła co trzeba robić. Zajrzała do kartonu, po czym zaczęła krzyczeć "muń! muń muń! (mój)". Chwilę potem odpakowywała maleńki serwis do herbaty i częstowała nas wyimaginowanym napitkiem.
A na końcu TaTolek wszedł z nieco kostropatym brzuchem i wyciągnął spod swetra prezent dla MaTolka. Tego się nie spodziewałam!! Czym prędzej dobudzałam się, żeby przytomniejszym okiem popatrzeć na interesującą paczkę. A oto co w niej było:


Ostatnio "zakochałam się w kettlu (to ten niebieski ciężarek na zdjęciu). Okazało się jednak, że to znacznie trudniejszy w obsłudze sprzęt, niż by się mogło wydawać. I dlatego dziś dostałam płyty dvd z odpowiednimi treningami. Teraz nie ma wymówek! Ksawery czy Mikołajek, kettlem machać trzeba! 

Komentarze