ości matki



Całymi dniami siedzę z Lalą. Czytamy, rysujemy, bawimy się, śpiewamy, tańczymy, spacerujemy, wrzeszczymy, czasem płaczemy, śmiejemy się, skaczemy, ćwiczymy, gramy, układamy puzzle, budujemy z klocków i robimy milion innych rzeczy. Niektóre z tych zajęć są śmiertelnie nudne dla mnie, niektóre dla Lali. Na samą myśl o niektórych zabawach mam ochotę wyć do księżyca, a inne powodują zgrzytanie zębami Lali. Niektóre pomysły Lali powodują, że dostaję drgawek, niektóre moje powodują, że córka włazi pod stół, skąd szczeka i warczy na mnie dziko. Czasem jest super, czasem mam wrażenie, że niedługo zabiorą mnie do wariatkowa.


Potem idziemy po Tolka do szkoły i popołudnie spędzamy razem. Tolek odrabia lekcje, czyta, pisze, rysuje, szkicuje, oblicza, poszukuje informacji, segreguje je. Tak upływa Mu cały "czas wolny" po szkole. Czasem - jak wczoraj - niemal zasypia nad zeszytami, a ja Bogu dziękuję, że On to lubi (uczenie się, ie zasypianie), bo nie umiałabym chyba zmusić tak przemęczonego dziecka wiedząc, że męczy się fizycznie i psychicznie. Czasem czytam Tolkowi na dobranoc, czasem chwilę rozmawiamy. Nie jest tego dużo, bo widać, że Mały i tak nie kontaktuje z przepracowania.


Martwię się. O to czy będzie im dobrze w życiu, czy będą dobrymi ludźmi, czy będą szczęśliwi. Martwię się o o ich zdrowie, rozwój, o brak sportu u Tolka w szkole, o to, że Lala nie chce mówić ("nie cie mówi, mama!!"), że słabo je, o Jej rozwój sensoryczny; martwię się smutkami Tolka, Jego przemęczeniem, niewyspaniem, każdym płaczem Lali, alergiami Lali, astmą Tolka. W każdej chwili denerwuję się czy Tolek jest bezpieczny czy nic Mu nie grozi, czy się niczego nie boi, czy Lalka spadnie za moment skądś na głowę, nie rozbije się, nie zrobi sobie czegoś.... mogę tak bez końca wyliczać. Chowam te strachy w środku siebie, walczę z odruchami matki-kwoki i bardzo nadrabiam miną, jak dzieciaki dorastają do kolejnych samodzielnych kroków.

Wczoraj skończyłam czytać "Ości". Najpierw męczyłam się przez dwa miesiące z pierwszą połową książki, a potem pochłonęłam w kilka godzin tę lepszą połowę. Kiedy "zaskoczyło" i zaczęłam się wciągać? Chwilę po tym fragmencie: "Matki tak mają - prychnęła Maja. - Są zmartwione. To trwały stan. Stan umysłu. Szok pourazowy. Jak tylko przestaje matkom lecieć mleko, przechodzą w tryb zmartwienia. Potem umierają. Wiem, bo jestem matką". 
A więc wszystko jasne, następny etap w moim życiu to będzie śmierć. Pomartwię się jeszcze trochę. :) 

Komentarze

Prześlij komentarz