Cała bieda to odbieranie Tolka ze szkoły i robienie zakupów. Sama trasa dom-szkoła to 5min. szybkim krokiem. Z zakupami, w obie strony zajmuje mi to normalnie 45 minut, jeśli robimy bardzo duże zakupy (które potem spokojnie jadą w wózku do domu). Z Lalą na nogach ta sama trasa zajmuje 45min. w jedną stronę, a o zakupach nie ma wtedy mowy. I klops.
Ostatnio narodziła nam się nowa świecka tradycja: odbieramy Tolka ze szkoły i jeszcze idziemy na trochę na najbliższy plac zabaw, żeby przewietrzyć naszego zapracowanego ucznia. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu tutaj nie ma oświetlenia placów zabaw. Dziesiątki zabawek stoją w parkach, pomiędzy drzewami i nie widać nic. Myślałam, że może nikt nie chodzi po zmroku się bawić, tylko należy spokojnie spacerować oświetlonymi alejkami. Jakieś więc było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że plac zabaw o 17:00 tętni życiem, jest wypełniony po brzegi dziećmi... z latarkami. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Niby zabawa przednia. Problem w tym, że to plac zabaw dla małych dzieci i przez pół godziny naszego pobytu na nim, co chwila jakieś dziecko rozbijało się i płakało - bo trudno wejść na zjeżdżalnię z jedną ręką zajętą, bo ciężko zjechać ze zjeżdżalni nie nabijając się na końcu na trzymaną w ręku latarkę, bo świetnie spada się z huśtawki, jeśli jedna ręka dzierży oświetlenie (które na dodatek się buja po krzakach). Ten plac zabaw w ogóle zasługuje na osobny wpis i chyba w końcu się go doczeka. To będzie opowieść o tym jak dorośli potrafią skopać rewelacyjne miejsce zabaw. Na podsumowanie dzisiejszych przemyśleń: w Polsce różnie bywa, niektóre place zabaw są oświetlone i dzielnie służą także zimą, niektóre straszą pustkami tuż po zmroku, bo są zamykane na cztery spusty.
W Finlandii wszystkie place zabaw mają światło. W sumie ciężko się dziwić, skoro w grudniu i styczniu są trzy słoneczne godziny (jak dobrze pójdzie). W Lipsku oświetlenia brak. Szkoda.
Moja przyjaciółka wyjechała na weekend do Brukseli. Bawiła się świetnie, odpoczęła. Na koniec opowieści nagle wylał się z Niej potok słów: że nie rozumiała ludzi na ulicach, bo tam głównie francuski, nie mogła kupić sobie gazety, nie miała po co wchodzić do księgarni, nie mogła zamienić kliku słów ze sprzedawcą kawy, nic Jej nie mówiły napisy w metrze, na ulicy, na ścianach, na ulotkach. Nie rozumiała otaczającego świata i było Jej z tym okropnie.
Świetnie podsumowała to, do czego nie umiem przyzwyczaić się na emigracji - bez względu na to czy to Finlandia, Niemcy czy jakikolwiek inny kraj.
czeba sie bylo jezykow uczyc....
OdpowiedzUsuńLatarka czołówka i nauka języków :) I nie narzekać!
OdpowiedzUsuń