zguba

Miał być dziś post o pierwszym dniu jesieni. Pogoda dopisała, nie lało, bylismy na super spacerze. Dzieciak zbierały kasztany, żołędzie i szalały ile wlezie, a ja biegałam za nimi z aparatem. No i właśnie, tak biegałam, że aparatu nie ma w mieszkaniu, albo jest, ale gdzieś się dobrze ukrył. Przed nami poszukiwania. Jak zakończą się sukcesem, to wtedy pokażę to, co chciałam.
W związku z tym dziś słów kilka o Lalce, dla odmiany. 


Jakiś czas temu Lala dostała sukienkę "baletową" - na górze (ukochana teraz) Myszka Mini, na dole tiule i falbanki plus różowe dodatki, czyli to, co małe dziewczynki lubią najbardziej i co przyprawia mamusię (przy najmniej MaTolusię) o ból zębów. Nie ma takiego, co by się za Lalką w tym stroju na ulicy nie obejrzał. Jest dziewczęca do bólu, panienkowa po kres wytrzymałości, kwintesencja delikatności. Do tego moja córeczka zakłada torebeczkę, bierze wózek i przewozi lalki po domu. Pozostaje mieć nadzieję, że kiedyś z takiego looku wyrośnie.


I kiedy już mi było niedobrze od tej dziewczęcości, słodkości i delikatności, zaczęłam się przyglądać zabawie córcinej. I co zobaczyłam? Usadzone równo pluszaki. A przed nimi katapultę. A na katapulcie srebrne kulki z folii aluminiowej, w którą Tolek miał opakowane śniadanie do szkoły (tak, okazuje się, że Lala pozbawiła Go ukradkiem jednej kanapki). A potem cel-pal i srebrna kuleczka szybuuuuje.
Na kogo wypadnie, na tego bęc.

PS. teraz Lala bawi się różową wanienką dla lalek... i młotkiem.

Komentarze

  1. Mnie na sobotnim kinderbalu straszono, że za 3 lata moja córcia zażyczy sobie klapeczek na obcasiku z różowym puszkie. Do dziś mam dreszcze. Brrrr...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz