Nie chcę pisać o programie telewizyjnym, tylko o sobie. ;) Kilka dni temu, kiedy uwijałam się (z dużą przyjemnością) pomiędzy garami, naszła mnie pewna refleksja.
Półtora rok temu "goniłam w piętkę". Prowadziłam firmę, zajmowałam się maleńką Lalą, próbowałam ogarnąć dom i stawić czoła pierwszej klasie sześcioletniego Tolka (co początkowo było przeżyciem ciężkiego kalibru - plucie, bicie, przezywanie, itd.). Kuchnia była ostatnim miejscem, na które miałam czas i ochotę. Ponieważ Lala dokładnie przez dwa lata życia budziła się od sześciu do ośmiu razy na noc, to mam z tego okresu dosyć mgliste wspomnienia, przyćmione koszmarnym zmęczeniem. Wrzucałam do brzucha i na talerze rodziny cokolwiek, byle szybciej, a na imprezy rodzinne zamawiałam jedzenie z Kwiatkarni. I było mi z tym dobrze.
Efektem ubocznym tejże sytuacji były szybko przybywające mi centymetry tu i ówdzie, wysoki cholesterol u starszej części naszej rodziny oraz beznadziejne nawyki żywieniowe Tolka... ale wtedy nie miałam czasu o tym pomyśleć.
A potem przyszedł wyjazd, urlop wychowawczy od pędu warszawskiego i refleksja, że kiedyś wyglądałam nieco inaczej... byłam kilka lat młodsza i kilkanaście kilogramów lżejsza. Potem doszło też do mnie, że był czas, kiedy Tolek nie jadał słodyczy i miał regularne, domowe posiłki (za to zawsze bolał Go żołądek).
Ja zaczęłam ćwiczyć i uczyć się co i jak jeść. Tolka przebadaliśmy po raz kolejny i w końcu znaleźliśmy przyczynę odwiecznych problemów - nietolerancję sorbitolu oraz lekką nietolerancję laktozy. W między czasie Lalka zaczęła spać, przestała pić hektolitry mleka i przerzuciła się na normalne jedzenie, co również natychmiast znalazło odbicie na Jej skórze. Wtedy doszło do mnie, że pora na większe zmiany - już nie dla odchudzania, ale dla zdrowia całej rodziny.
Półtora roku temu byliśmy typowymi junkfoodowcami ze wszystkimi efektami takiego rodzaju żywienia, a zdolności kulinarne "cioci Małgosi" (nienawidzę tego określenia!! zawsze mi się wydaje, że ciocia Małgosia to stare, grube, wredne babsko, a nie ja!!) były szeroko znane wśród naszych znajomych...
Dwa dni temu stałam w kuchni, na blacie stygły wegeburgery, w piekarniku dopiekał się bezmączny chleb, a ja krzątałam się i siekałam organiczne warzywa, pakując pudełka z jedzeniem na następny dzień do szkoły dla Tolka i do pracy dla TaTolka. I choć zdaję sobie sprawę z tego, że część gorliwości neofity niedługo pewnie mi minie, to jednak taki rodzaj dbania o rodzinę sprawia mi przyjemność. Tolka coraz rzadziej boli brzuch, Lalka ma coraz ładniejszą skórę, a mi nadwyżkowe centymetry powoli ubywają. Najmniej zadowolony wydaje się TaTolek, ale dzielnie walczy razem ze mną.
Dzielna Ciocia Małgosia:)
OdpowiedzUsuńwszystkie dzieci znajomych poznaly sie na kulinarnym miszczostwie cioci malgosi...
OdpowiedzUsuńbo w ogóle słowo "ciocia" jest do bani. Ciocia to jest siostra Mamy, no ewentualnie się mogę zgodzić na dodatkowe ciocie ale w ramach pokrewieństwa. Na "ciocię" do wszystkich koleżanek Mamy i Taty jak lecą - mam alergię.
OdpowiedzUsuńA zwłaszcza na dwa rodzaje argumentacji:
1. żeby dziecko Cię szanowało (na litość, co ma słowo "ciocia" do szacunku??"
2. Żeby odróżniało Ciebie od Oli w swoim przedszkolu. No i tu wymiękam. Zaprawdę powiadam Wam, dzieci mają funkcjonujące mózgi...
a to dygresyjnie. Na temat - jestem dumna i trzymam kciuki. Za radość gotowania. Bo jeśli radość zostanie, zwyczaj też zostanie.
O Ciociach napisałaś dokładnie to, co myślę. Ale... podddałam się. Mój 3,4letni syn mówił do dorosłych po imieniu i powodowało to potworne oburzenie. Na dodatek zgłupiał w przedszkolu, dlaczego obce osoby nagle same o sobie mówią "ciocia". Więc zagryzam zęby i przetrzymuję to, ale wkurza mnie potwornie.
OdpowiedzUsuńJa odczułam lekką konsternację, kiedy pierwszego dnia przedszkola okazało się, że tam są "ciocie"... ja miałam Panią Elę i Panią Kasię i było ok... Ale też się poddałam...
OdpowiedzUsuńWegeburgerów zazdraszczam :) Żywność organiczna u mnie nie zakotwiczyła, bo za droga i nie jestem pewna czy na pewno taka organiczna... Ale za to warzywa i owoce tylko z Szembeka :)
A ja wczoraj i dzisiaj perfekcyjnie po nocach wciskam pomidory do słoików (będą na wKratke.com.pl -jak znajdę czas na wrzucenie zdjęć). W dzień "pęd warszawski"... Ech...Twoje dzieci mają teraz fajnie z mamą tylko dla nich...
U nas zaczęło się od innych dzieci, które mówią po imieniu do mnie. "On się nigdy nie nauczy", słyszę, a każdemu dziecku wystarczy raz na poczatku wizyty przypomnieć że ja jestem Olą. Gdyż dzieci mają mózgi...
OdpowiedzUsuńZ naszymi znajomymi - mówię dzieciom, jak kto ma na imię. To, w jaki sposób chłopcy będą się do danej osoby zwracać - zostawiam w gestii relacji między nimi. To się dla mnie wszystko na tym opiera, na relacji między dzieckiem a konkretnym dorosłym.
Sama dzieckiem będąc nie rozumiałam, czemu mam do niektórych mówić "ciociu".
A w przedszkolu szczęśliwie są panie, nie ciocie. Minęły dwa tygodnie, chłopcy do swojej pani Kasi lecą galopem i gadają o niej wieczorami. Jest dobrze :)