lipski blues

W Warszawie wszyscy biegają, zamiast chodzić. Prawie każdy się spieszy, popędza, cmoka i trąbi  z niezadowoleniem na tych, którzy się ociągają. Czytałam o tym wcześniej, wiedziałam, że ludziom przeszkadza, ale nie czułam. W czasie lipcowych wakacji warszawskich nagle zrozumiałam. Poczułam się, jakbym przyjechała z głębokiej wsi. Po lipskim spokoju, wpadłam w wir aut, ludzi, zdarzeń, łomot wielkiego miasta i dźwięki stolicy; niespodzianka, odwykłam od tego!
W ten sposób po roku doceniłam powolność naszego obecnego miejsca zamieszkania. Tu jeśli biegnę - to dla przyjemności. Jeśli się spieszę, to dlatego, że na własne życzenie się spóźniłam. Zamiast auta jeżdżę rowerem, a buty na obcasie ustąpiły miejsca wygodnym cichobiegom (nie, żebym wcześniej jakoś często wspinała się na wyżyny obcasów!). Szczególnie po dzieciach widać, że Mama w domu była im potrzebna, że lepiej odnajdują się w takim spokojnie płynącym życiu. Najmniej zmianę tę odczuł pewnie TaTolek, bo z pracy w domu, przerzucił się na pracę w biurze, wpadł w codzienne korki, dojazdy i późne powroty. 
A ja? Otóż tęsknię za pulsowaniem Warszawy. Niechby trąbiła, niechby dudniła, ale jednak Warszawa jest najbardziej "moim" miejscem na ziemi. I kiedy tęsknota zaczyna dzwonić mi w głowie jak alarm, wtedy przypominam sobie, że to zwolnienie było nam potrzebne, że dobrze robi rodzinie, że w końcu mam czas zachwycać się drobnostkami. Zatrzymywać z Lalą nad każdym ślimaczkiem, który wyszedł nam na powitanie, podziwiać każdą chmurkę i zachwycać się kwiatami, które (chyba jako jedyne w naszej rodzinie) czują się w Lipsku jak ryby w wodzie i kwitną na potęgę.


Kilka dni temu poszłam z dziećmi na spacer. Po chorwackich temperaturach, wpadliśmy w deszcz i naście stopni, co spowodowało lekki szok termiczny. Ja trzęsłam się z zimna i wilgoci i z nostalgią wspominałam ciepłe morze i rozgrzane kamienie na plaży. A dzieci? Były zachwycone! Studiowali rozchodzenie się fal w kałuży po spadnięciu kropli deszczy, oglądali każdy krzaczek, każdego robaczka, każdą dziurę w płocie... 


Szłam za Nimi przemarznięta i marzyłam o gorącej herbacie pod kocem. Ale im dłużej przyglądałam się ich ciekawości, radości i współdziałaniu, tym bardziej przypominało mi się po co tu przyjechaliśmy. I widzę, że było warto.
A Tolek jest najsuperowszym starszym bratem na świecie... Ale to niezależnie od miejsca pobytu.

Komentarze