po treningu
No dobra... dziś trochę ekshibicjonizmu. Skończył się rok szkolny, zaczęły wakacje, będziemy w rozjazdach. Tak więc dziś podsumowanie mojego największego dokonania tego roku.
W Polsce dniami i nocami siedziałam przy komputerze, powiększając firmę i własne "boczki"... a potem też "przodki", "tyłki" i w ogóle wszystko co się dało i co się teoretycznie powiększyć nie powinno. Delikatnie rzecz ujmując, osięgnęłam rozmiary życiowe. Niestety, firma nie rozrastała się wprost proporcjonalnie do mojego ciała.
czerwiec 2012
Minął rok. Ważę prawie 10kg mniej, odzyskuję mięśnie. Jestem w życiowej formie - trzaskam pompki, znowu mogę się podciągać na drążku, mam siłę i energię, żeby biegać i bawić się z dziećmi.
czerwiec 2013
Jest fajnie. Jeszcze daleka droga do ideału, ale teraz wiem, że dam
radę. I tym optymistycznym stwierdzeniem żegnam się na czas jakiś z
Lipskiem i blogiem.
Bring it :)
OdpowiedzUsuńWidać już nawet kaloryfer! Bravissima!
Ty wiesz jak ja podziwiam... :D
OdpowiedzUsuńBrawo!!
Kasiu, nie wiem gdzie Ty tam wypatrzyłaś kaloryfer. ;) Ale pochlebiam sobie, że do najbliższgo sezony grzewczego, sprawię sobie pikny kaloryferek. ;)
OdpowiedzUsuńNie wiesz gdzie? O tam, tam właśnie! Żeliwny, solidny. Czeka na sezon grzewczy, czeka.
OdpowiedzUsuń