Lala i farby


Kilka dni temu Lala przeżyła pierwsze spotkanie z farbami (albo może: farby przeżyły pierwsze starcie z Lalą). Posadziłam czyste dziecko przy specjalnym stoliku, z dala od wszystkich i wszystkiego, wręczyłam paletę, kartkę i pędzel. Po jakimś czasie wszystkie wyżej wymienione rzeczy oraz Lala były czarne. Posprzątałam, umyłam Lalę i poszłam szorować łzienkę z resztek farby. Jak wróciłam do pokoju, dziecię znowu malowało w najlepsze. Tym razem porzuciła wredny pędzel i malowała paluszkami. Była przeszczęśliwa, więc nie psułam zabawy zbędnymi przerwami.


Po jakimś czasie, kiedy palce lepieły się tak, że nawet Lali to zaczęło przeszkadzać, powtórzyłyśmy manewr z czyszczeniem wszystkich i wszystkiego. Dziecko moje ukochane postanowiło powtórzyć każdy element zabawy, tj. w czasie, kiedy domywałam łazienkę, znowu przystąpiła do działania. Uznała, że lepkie ręce nie są fane i jednak lepiej maluje się pędzlem. Niestety, wpadła na pomysł zrobienia sobie makijażu (zagadką pozostają dla mnie Jej ciągoty do paćkania sobie facjaty; niewątpliwie ode mnie tego nie złapała). Staranie pomalowała sobie powieki i usteczka... a potem jeszcze nogi, ręce, stopy, brzuch....

Za trzecim razem najpierw schowałam farby, a dopiero potem zabrałam się do szorowania córeczki. Olkę trzeba było wykąpać, bo nawet włosy Jej się skleiły. Starannie wyszorowała sobie stopy TaTolkową szczoteczką do zębów, a resztki niebiekiej farby jeszcze kilka dni co i raz mrugały do nas porozumiewawczo spod Olcinych pazurków.

Komentarze

Prześlij komentarz