Niewielu wie, że w Lipsku jest jeden z największych parków rozrywki w Europie - Belantis.
Tak się złożyło, że kilka tygodni temu TaTolkowa firma zorganizowała tam spotkanie integracyjne.
Darmowe wejście do środka, wejściówki na wszelkie możliwe atrakcje, darmowe jedzenie (w ilościach ograniczonych) - żyć nie umierać! Tolek już kilkanaście dni przed piknikiem z radością przebierał nogami, TaTolek, który jest umiarkowanym zwolennikiem wszystkich karuzelo-podobnych czekał w milczeniu, MaTolek, która szaleje na punkcie wszelkich rollercaosterów, czekała niecierpliwie. Baliśmy się nieco reakcji Lalki na tłum i hałas, ale liczyliśmy na łut szczęścia...
Pewnej pięknej soboty w końcu stanęliśmy u wrót Belantisu i Tolek jak z procy wystartował do piramidy z pontonami, o której marzył, od kiedy zobaczyliśmy folder reklamowy tego miasta.
Pod wejściem spotkała Go ponura niepodzianka - okazało się, że jest za niski. Tym samym odpadły prawie wszystkie atrakcje na wysokości, pozostały te naziemne. Tolkowi przez chwilę broda się trzęsła, ale postanowił być dzielny i ponownie ruszył do boju.
Niestety, szybko stało się jasne, że na połowę atrakcji jest za mały, ale na drugą połowę - nieco za duży. Jak tutaj, kiedy kolanami obejmował kierownicę i podpierał brodę.
W końcu jednak znaleźliśmy atrakcje, które pasowały dla Tolka. Najpierw okazał się nią być wielki, świetnie zaprojektowany plac zabaw, potem strzelanie z łuku, a na końcu mini rollercoaster. I to właśnie tu zachwycony wyskością MaTolek ucieszył się, że nie wpuścili syna na najwyższe atrkacje, bo w czasie jazdy Tolek wydawał z siebie prawdziwie przerażony krzyk strachu. Bardzo nadrabiałam miną, ale wiedziałam, że po prostu się bał, tak "niefajnie" się bał. Widać te ograniczenia wysokości mają na celu bezpieczeństwo zarówno fizyczne, jak i psychiczne.
Mniej więcej wtedy, kiedy ogarnęliśmy lunapark i wiedzieliśmy już, w którym kierunku warto iść, co zjeść, gdzie jest wc i co omijać, zaczęły pojawiać się coraz większe i coraz ciemniejsze chmury. Wyciągnęliśmy kurtki przeciwdeszczowe i bawliśmy się dalej zadowoleni, że w końcu nie trzeba czekać w długich kolejkach.
W końcu rozpadało się tak strasznie, że nawet MaTolki podkuliły ogony pod siebie i uciekły jak niepyszne, pozostawiając za soba ledwo poznany lunapark.
Byliśmy tam w maju, kiedy powinno być gorąco i słonecznie. Było 10st. C, lało, było mokro, nie bardzo było można usiąść na trawie. Ale GDYBY pogoda była normalna, to to miejsce byłoby idealne na rodzinną wyprawę.
Zalecałabym tylko zabranie drugiego śniadania z domu - Niemcy żywią się w takich miejscach głównie kiełbachą w bule, która na dodatek w Belantisie cenę ma kosmiczną. Ale cały kompleks wygląda bajkowo i obiecuję sobie, że kiedyś wrócę tam ze starszym Tolkiem i poszalejemy na wysokości.
Fajnie, poza pogodą oczywiście!!!!! A w Legolandzie byliście już?
OdpowiedzUsuńFajny jest ten Park Rozrywki. On jest w samym Lipsku? Ciekawy jest ten Twój blogspot. :) Tak trzymaj
OdpowiedzUsuńAle te dzieci ograniczają, nie? :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńLuna, byliśmy tylk w takim małym legolandzie w Berlinie i w Duseldorfie. Ten główny jeszcze na nas czeka.
OdpowiedzUsuńTurysto, Belantis jest między Cospudeneer See, a Zwenkauer See, na połudnei od Lipska, tutaj jest strona: http://www.belantis.de/
Kasia, oo, to fakt, dzieci to kłody u nogi, zawalidrogi i wszystko, co najgorsze. Nie wiem kto o zdrowych zmysłach się decyduje na potomstwo. ;)