W przedszkolu miał zajęcia taneczne, klub sportowy, narty, basen i piłkę nożną (z tej ostatniej nie korzystał) i cały czas trenował judo (co z resztą bardzo przydało Mu się w szkole, jak okazało się, że nie wszyscy lubią mądrale w okularach). W polskiej szkole miał dwa razy w tygodniu wf, dwa razy taj-jit-su, raz w tygodniu basen. Codziennie coś. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu w super-hiper międzynarodowej szkole lipskiej sport jest w zaniku. Godzina wfu w tygodniu przez cay rok oraz godzina basenu przez trzy miesiące. Koniec. Dodatkowo można wybrać raz w tygodniu karate, raz w tygodniu piłkę nożną, ale są po prostu nieciekawie prowadzone i Tolek się zbuntował. Dzieciaki wszystkie przerwy i czas świetlicowy spędzają na dworze, ale to jednak nie to samo, co fajnie poprowadzone treningi.
Zima się skończyła, Tolek zrzucił kurtkę i porzucił bluzy. Zamiast "zwykłych" mięśni na światło dziennie wyskoczył dziecięcy brzuszek i chude rączki i nogi. Jakiś taki nietolkowy się zrobił, zawsze był nabity, "niski, krępy, niewywrotny", a teraz bardziej galaretkowy.
Nie było wyjścia - odkryliśmy, że tutaj nikt za nas tego nie zrobi i musimy pilnować usportowienia dzieci. Oboje ćwiczą ile sił w młodych mięśniach. Na szczęście oboje zdążyli już polubić fikanie i nie ma problemów ze zmuszaniem dzieciarni do ruchu.
Komentarze
Prześlij komentarz