mokre dziecko to szczęśliwe dziecko

Przez tydzień pobytu w Warszawie pławiliśmy się w luksusowej temperaturze, która wahała się między 25 a 30st. (niższa na dworze, wyższa w domu rozgrzanym od blachy na dachu). Było sielsko i anielsko.


Nieco wbiło mnie w zimię po powrocie do Lipska, kiedy okazało się, że tu mamy odmienna strefę klimatyczną. I tak wczoraj było 10st. w dzień i lało bez przerwy, dziś jest 15 st. w pełnym słońcu, a w nocy był przymrozek.
Z tego tytułu TaTolek walczył wczoraj wieczorem z kaloryferami w pokoju dziecinnym. Walczył, kręcił, ale niewiele zdziałał i poszedł spać. Parę minut po 5:00 obudziły się chlupy i bulgoty. Po dwóch latach czuwania mam już wyrobiony nawyk - ledwo otworzę oko, od razu sprawdzam "stan dzieci, wyświetlany na niani elektronicznej. Zerknęłam i popędziłam ratować latorośle - otóż wyświetlało się idealne 34st. C, gdy tymczasem dzieci spały w najcieplejszych piżamach i pod najgrubszymi kołdrami. Przez tę chwilę, kiedy biegłam, wyobrażałam sobie ugotowane potomstwo, w gorączce, nieprzytomne od upału. Wpadłam do dziecinnego i... cichaczem się wycofałam. TaTolek sięgnął wyżyn i zostawił czujnik temperatury na kaloryferze. W pokoju było ponad 10 st. mniej.

Ale zanim przyszedł przymrozek, walka z kaloryferami i bieg poranny do ugotowanych dzieci, poszłam z Lalką na spacer. Jak wiadomo powszechnie - brudne dziecko to szczęśliwe dziecko. Myślę, że to samo można powiedzieć o dziecku mokrym.


Każda kałuża była "nasza", a trasa zwykle-pięciominutowa zajęła nam pół godziny. I trwałaby dalej, gdyby nie bardzo przemakalne spodnie.

Komentarze