Miasto (nie) moje, a w nim...



Odkryłam, że nigdy nie mieszkałam w mieście. Bo Saska Kępa to środek Warszawy, ale taki zielony, zadrzewiony, wyciszony - inny (pomijając fakt, że jak byłam mała, to sąsiedzi kury hodowali w ogródku). Potem Tarchomin - wieś, Espoo - las, znowu Tarchomin - jeszcze większa wieś. I nagle mieszkam w środku dudniącego, huczącego, buzującego miasta, które nigdy nie cichnie - a przecież jest małe i wypadałoby, żeby czasem zamikło. Mury już się nagrzewają, między kamienicami zwielokrotniony dźwięk niesie się jak dziki.
Przez cały wyjazd welkanocny dumałam o co chodzi - dlaczego mi tak cisza pasuje. I w końcu wymyśliłam. Do tej pory dziwiłam się, jak ludzie mówili, że "czekają na wakacje, żeby uciec z miasta". Ja nie uciekałam, nie miałam potrzeby. Tj. wyjeżdżałam, ale nie poszukiwania ciszy były celem, tylko kąpiele, zwiedzanie. A teraz marzę o braku dźwięków. O tym, żeby przez jeden dzień nie słyszeć wyjących karetek, stukotu koszy na śmiecie na bruku, trąbiących aut, dźwigów i ciężarówek, tramwajów.
Wczoraj przez 8 h rozkuwano ulicę pod naszą kamienicą. Cały budek wibrował, a ja czułam, jakby mi ktoś na nerwach grał. Zrobiło się gorąco, wszystkie okna muszą byc otwarte bo inaczej się gotujemy, nie ma szans nawet na moment uciec do ciszy. To nowe przeżycie.

Nie, nie narzekam. Ze zdziwieniem odkrywam nowe oblicze życia w mieście. 

Komentarze

  1. Kocham ciszę, jest dla mnie niezbędna... tak jak tlen czy woda. Jestem zmęczona miastem.

    OdpowiedzUsuń
  2. nie, nie narzekam, wcale, ani troszeczke, nic, a nic.....

    OdpowiedzUsuń
  3. No tego to Ci nie zazdroszczę. Ja niby też w Wawie ale nawet kanalizacji jeszcze nie ma. Za to cisza jest :) A alarmy tam wyją w samochodach po nocy? A koty marcują w śmietnikach? To pamiętam z Gocławia jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
  4. Samochody nie wyją, za to pod domem mamy dom starców i straszliwie często karetki są im potrzebne. Kotów też nie ma. Co miasto, to obyczaj. ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz