"cicha" niedziela

TaTolek i Tolek wybyli w weekend na męski wypad na dalekim zachodzie. Zostałyśmy z Lalką we dwie. Lalka chora - zaglucona, kaszląca, z gorączką i rosnącymi zębami - bida taka, że żal patrzeć. I o żadnym wyjściu z domu nie mogło być mowy. Nastawiłam się więc na leniwy weekend w domu. I na ciszę, bo w niedzielę remonty zamierają, śmieciary nie jeżdżą, a i zwykły ruch uliczny solidnie maleje.
O 9:00 zobaczyłam przez okno niepokojące zgrupowanie.


Chwilę potem jeszcze bardziej niepokojących panów z bębnami.


 Aż w końcu pojawili się główni bohaterowie dnia:

 

Niektórzy przecenili swoje siły, albo nie docenili coraz mocniej grzejącego słońca
 

Bębniarze dawali z siebie wszystko, ludzi klaskali, trąbki trąbiły, kołatki stukały. Kibice dawali z siebie wszystko, żeby tylko mocniej zagrzeć do boju rolkarzy, kolarzy i biegaczy.
Kamienice trząsły się w posadach,  z trudem mogłyśmy z Lalką się porozumieć.... i tak od 9:00 do 16:00. Na początku miałam ochotę kopać ze złości ścianę na myśl o moim jedynym "cichym dniu". Potem sama się z siebie śmiałam i tańczyłyśmy z Lalką przy muzyce z bębnów. W sumie dla małego glutka to było znacznie ciekawsze i siedzenie cały dzień z mamą w domu.
Tak nam właśnie wyszedł babski, spokojny weekend. Aż mi żal, że chociaż wyjść poklaskać nie mogłyśmy, o bieganiu nie wspominając...

Komentarze

  1. Hahaha! bosko! To się nazywa lokalny folklor, w który trzeba się wpasować:)

    OdpowiedzUsuń
  2. A mi się strasznie podobają te Twoje zdjęcia, które wyglądają jak makiety! (vide: dwa ostatnie)
    Jak Ty je robisz???
    P.S. Jakby co to moje wkratke.com.pl już działa :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz