Berlin dzieciom


W ostatnich dniach 2012 roku wybraliśmy się na wycieczkę do Berlina. Była to wyprawa czysto "dzieciowa". Mieliśmy gości i chcieliśmy zapewnić dzieciakom trochę wrażeń.
Punkt pierwszy: legoland.

Lala zachwyciła się połączeniem szopki świątecznej z opowieścią o krasnoludkach i (bawarskiej) sierotce Marysi

Wszyscy wiedzą, że największy legoland jest pod Monachium. Nie wszyscy znają dwa pomniejsze Legoland Discovery Centers - pod Dortmundem (w Duisburgu) i w Berlinie. Dortmundzki znamy i lubimy, berliński jest nieco mniejszy i pełen schodów, które ciężko pokonać z wózkiem, ma też nieco gorzej pomyślane kino i dużo mniejszy sklep (nie da się np. dokupić zagubionych części dużych zestawów lego). Ponieważ byliśmy tam już któryś raz z rzędu, szliśmy do konkretnych elementów tego "parku" i od razu porzuciliśmy wózek, żeby nas co chwila nie blokował. To był świetny pomysł! Mimo sporego tłumu, udało nam pozachwycać i nawet przemycić krótką lekcję historii. Lala niewiele rozumiała, ale przynajmniej od małego będzie przesiąkała ciekawością świata, Tolek rozumie coraz więcej i nawet sam przypomniał sobie urywki opowieści o bloku wschodnim i zachodnim.

zburzenie Muru Berlińskiego

Potem było już mniej poważnie. Lala koniecznie chciała podłubac w nosie jednemu panu, a Tolek koniecznie musiał wyrwać miotłę jakiemuś chłopakowi z błyskawicą na czole:


Bawiliśmy się, dopóki Lala donośnym wrzaskiem nie poinformowała nas i wszystkich szczęśliwców w koło, że jest zmęczona i potrzebuje się przespać. Wtedy zapakowaliśmy Wrzaskuna do wózka i przenieśliśmy się ze zwiedzaniem do drugiej zaplanowanej atrakcji.


Punkt drugi: sea life. Znamy helsiński i dortmundzki. Ten widzieliśmy jako trzeci, więc element zaskoczenia wygasł. Jednak radość i emocje naszych gości spowodowały, że i nas bardziej "ruszyło". Lala piszczała, Tolek latał od akwarium do akwarium i starał się wyglądać jak twardziel-bywalec, ale oko Mu się parę razy zaiskrzyło, zdradzając kryte emocje (albo - jak na powyższym zdjęciu - niezwykle wysoki iloraz inteligencji).


Niestety, Lalce zabrakło cierpliwości na sea house, czyli wielką windę, jadącą środkiem 25 metrowego akwarium. Szkoda, bo tego jeszcze nie widzieliśmy. Może następnym razem się uda...


Mnie najbardziej zachwyciło ostatnie pół godziny w Berlinie, tj. wyjeżdżanie z miasta, które jeszcze świeciło świątecznie. Bylismy tam kolejny raz, a do tej pory Berlin znam głównie z budowli lego. Z utęsknieniem czekam na dzień, kiedy - dla odmiany - uda nam się zobaczyć "dorosłą" odsłonę.
Dlatego - kiedy TaTolek dokonywał cudów za kierownicą pilnując, żeby nikt nie wjechał w nasze auto, posuwające się w żółwim tempie - ja wisiałam wywieszona za oknem, fotografując wszystko to, co mijaliśmy. I tak udało mi się wykonać serię mglisto-rozmazanych, świątecznych zdjęć nocnego Berlina.

Komentarze