mroźny poranek


Dziś w nocy był przymrozek. Rano powitała nas temperatura "ledwoplusowa", szron i piękne słońce. Było tak urokliwie, że nawet męski Tolek idąc do szkoły zapatrzył się na grę światła pomiędzy drzewami parkowymi.  Z tej okazji Olka postanowiła wyjątkowo nie drzeć się w wózku i udało nam się pójść o niezwykłej dla nas porze na spacer.


Przynajmniej połowa znanych mi młodych stażem mam ma nierozwiązywalny problem: co wybrać? Pracę, karierę, stabilizację finansową, potrzebę własnego rozwoju i częściowo "zupełnie swojego" życia, czy też spokojne wychowywanie dziecka, wpomaganie go w rośnieciu na dobrego i uczciwego człowieka; otaczanie go opieką, czułością, ciepłem rodzinnym w każdym momencie, w którym tego potrzebuje, a czasem także wtedy, kiedy nie za bardzo tego chce. Z pierwszym wyborem łączy się na ogół wieczny wyrzut sumienia i poczucie nierobienia wszystkiego tak, jakby się chciało. Zwyczajnie brakuje czasu na bycie idealną pracownicą, matką, żoną i kochanką. Standardowe "czy dobra nie mogłaby mieć 48 godzin", albo "chciałabym czasem rozciągnąć czas jak gumę" pada prędzej czy później. Wiem, bo sprawdziłam na własnej skórze.
Z kolei z drugą opcją, tj. porzuceniem pracy na rzecz życia rodzinnego, wiążą się często "schody finansowe", wiecznie obecna z tyłu głowy myśl "czy ktoś jeszcze będzie mnie chciał do pracy jak dzieci dorosną" i rozważania co by się robiło gdyby się wybrało co innego... wiem, bo - nie do końca z własnej woli - też sprawdziłam na własnej skórze przy Tolku.
Próbowałam też opcji pośredniej, tj. prowadzenia własnej firmy z Olcią pod pachą, pomiędzy Tolka szkołą, zajęciami dodatkowymi, a spacerami z psem i - nawet czasem - kolacją z TaTolkiem. Idealnie podumował to Tolek mówiąc, że przywykł już, że jak obudzi się o dowolnej porze w nocy, to "nie musi się bać, bo widzi światło i wie, że MaTolek siedzi przy komputerze i pracuje". To dopiero była jazda bez trzymanki i wydzieranie czasu na pracę kosztem wszystkich i wszystkiego!!!
Natomiast z punktu widzenia dziecka znam wyłącznie dom pachnący ciastem, czekającym obiadem i Mamą, która zawsze jest. Znam plusy i (tak, tak!) liczne minusy tego układu. Im człowiek bardziej nastolatkowy, tym tych minusów robi się więcej. ;) Nie wiem jak jest wracać do pustego domu. Tego nigdy nie poznałam. 

Postawiliśmy na głowie wszystko, zagraliśmy va banque. Przeprowadziliśmy się prawie 1000 km od dotychczasowego domu, zamknęłam firmę, Tolek zmienił szkołe, TaTolek pracę, pozbyliśmy się niań i Babć do pomocy. Jest zupełnie inaczej. Jest dobrze.


Dzięki zmianom w MaTOlkowym życiu, znowu mam czas na spacery, zachwycanie się na równi z Olką oszronionymi listkami, na karmienie kaczek (i nutrii), podziwianie wspomnianej gry światła słonecznego.
Mam też czas na czytanie moich ukochanych książek, uczenie się języków, ćwiczenie i zajmowanie się tym wszystkim, na co zawsze miałam ochotę, a co czekało na niewiadomo-kiedy, bo na emeryturze fizycznie już nie wszystkim marzeniom bym podołała. 

Dziś było naprawdę magicznie...


Komentarze

Prześlij komentarz