ordnungu szukam z utęsknieniem

Jedno z pierwszych skojarzeń naszego przeciętnego polskiego rozmówcy przed wyjazdem:
Niemcy - ordnung muss sein.
Było tysiąc rad, porad i ostrzeżeń: "ale wiecie, to męczy"; "oni wszystko robią tak, jak prawo każe, nawet jak to nieludzkie", "szwab to będzie poukładany, karny i punktualny", "zobaczycie jaki oni tam mają wszędzie porządek", "tam niczego nie można robić po swojemu", itd., itp.
W Finlandii nazwaliśmy to wyższym stopniem ucywilizowania społeczeństwa i bardzo nam się podobało: że jak jest jeden (pusty) pas dla jadących prosto i drugi (zakorkowany) dla skręcających, to nikt nie ma pomysłu na wciskanie się; że jak jest przejście dla pieszych, no nikt nie przechodzi na skróty; że czyjaś własność jest święta i nawet w dużych sklepach mogłam zostawić wózek z torebką na środku i iśc z dzieckiem do toalety i wszystko na nas czekało w stanie nienaruszonym; że jak ktoś biegł do autobusu (co rzadko się zdarza, bo wszystko działa jak w zegarku), to kierowca zawsze czekał. Nawet do tych dziwniejszych zasad szybko się przyzwyczailismy, jak np. to, że jak trzy razy zakłócisz ciszę nocną i zostanie wezwana policja, to MUSISZ się wyprowadzić nawet, jeśli to twoje własne mieszkanie. Zasady fińskie - nawet jesli czasem początkowo budziły zdziwienie - szybko okazywały się przydatne i ułatwiające życie.
Słuchając o "ordnungu" spodziewałam się właśnie czegoś w tym stylu.
Lekko się zaniepokoiłam przy czytaniu umowy najmu mieszkania: "w godz. 13:00-15:00 obowiązuje cisza dzienna; w tym czasie starzy ludzie i dzieci wypoczywają i nie można hałasować, w tym nastawiać prania, odkurzać, itd.", "nie wolno używać zmechanizowanej suszarki do ubrań w pomieszczeniach", "wychodząc z mieszkania trzeba zostawiać zamkniete na klamkę wszystkie drzwi wewnętrzne" - nie bardzo lubię, jak ktoś mi wyznacza zasady panujące w moim mieszkaniu... no, ale cóż, jak już ten ordung muss... to niech będzie, przecież chroni też nas, a Olka śpi w dzień, a drzwi to przecież i tak zamykamy....
Przeprowadzka, oswajanie nowego miejsca, poznawanie zasad - minęły dwa miesiące. I co?
i wielka d... że się tak kolokwialnie wyrażę. Gdzie ten ordnung?! Marzę o nim, tęsknię za nim, potrzebuję go natychmiast!!
A dlaczego? Jeszcze chyba nigdy w życiu nie byłam w mieście, którego mieszkańcy tak bardzo nie przjmowaliby się zasadami, a przy okazji - innymi ludźmi po prostu.  No, może w Brazylii było podobnie, ale za to z urokiem południowców którego tutaj nie ma.

1.  o parkowaniu już pisałam - zastawianie w całości przejścia dla pieszych to normalka; już niejednokrotnie cofałam się po kilka-kilkanaście metrów, żeby znaleźc lukę między autami na tyle dużą, żebym się mogła z wózkiem przecisnąć
2. przez ulicę przechodzi się w miejscu dowolnym (pasów jest bardzo mało), a na światłach - tylko do połowy na zielonym; chyba, że się biegnie, ale z wózkiem i tak się nie wyrabiam. Wszyscy idą spokojnie i zupełnie się ta czerwoną połową nie przejmują.
3. Rowery jeżdżą jak chcą. Rowerzysta przemykający środkiem skrzyżowania na czerwonym świetle to normalka. Głowa kierowcy samochodu w tym, żeby dotrzeć na druga stronę skrzyżowania bez staranowania szaleńców na dwóch kółkach (kasków brak).
4. petardy wieczorem, w nocy - w ilościach dowolnych. Jak nam jedna strzeliła tuż pod oknemm czyli jakieś 3 m. ode mnie, to mnie zatkało ze strachu, zanim zrozumiałam co się dzieje.
5. Klaksony są na porządku dziennym i nocnym, niestety. Pospieszenie trąbieniem partnerki do auta, w nocy, na środku ulicy w pełni zabudowanej, wąskiej, odbijającej echem nawet najmniejszy stuk - daje wrażenia bezcenne.
6. cisza nocna nie istnieje. Mieliśmy to nieszczęście, że wynajęliśmy mieszkanie z piekarnią za ścianą. Zachwycaliśmy się zapachem bułek i świeżym pieczywem na śniadanie... nie wpadliśmy na to, że bułeczki piecze się... nocą. Tak od 1:00 do 5:00 buczą maszyny, działają wielkie mieszadła, blachy uderzają o siebie, a pedantyczna kobieta zza lady zamiata, uderzając raz po raz szczotką w ścianę od naszej sypialni.

Dzisejsza noc wyglądała tak:
zasnęłam koło 23:00
1:30-3:00 - pobudki, spowodowana hałasem; półtorej godziny chodziłam do Olci, żeby w końcu udało Jej się zasnąć.
4:00 - tym razem mnie obudził hałas zza ściany (z piekarni)
gdzieś pomiędzy - ktoś trąbił pod oknem, żeby żona się pospieszyła. Obudził TaTolka i mnie.
5:30 - sąsiad z przeciwka odebrał telefon pod naszymi drzwiami. Obudził TaTolka i mnie.
6:15 - Olcia obudziła się na jedzenie
7:30 - wstajemy


Ze wszystkiego, czym nas straszono, potwierdza się jedno: saksończycy sa niesamowicie punktualni, ale to akurat w nich cenię. Jak się jeszcze nauczą się respektować prawo i zasady, to już prawie dołączą do zachodu.

Komentarze